Nasz partner - Gazeta Wrocławska - przeprowadziła wywiad z Edwardem Skorkiem, honorowym przewodniczącym kapituły Milickiej Alei Gwiazd i Przyjaciół Siatkówki. Zapraszamy do lektury.
Jak to się stało, że znalazł się Pan w kapitule milickiej Alei Gwiazd i Przyjaciół Siatkówki? Na Rynku w Miliczu odciskał Pan dłonie już kilkanaście lat temu. Znalazłem nawet tę tablicę.
EDWARD SKOREK: To było bardzo dawno temu. Nie wiedziałem nawet, że ta aleja w pewnym momencie przestała funkcjonować. Na jednym z spotkań pan Ryszard Czarnecki podszedł do mnie i zapytał, czy chciałbym być w kapitule. Zgodziłem się. Potem do mnie zadzwoniono i zaproszono na tę imprezę.
Wcześniej bywał Pan w Miliczu jako trener.
Gdy prowadziłem AZS Częstochowa mieszkaliśmy w tutejszym hotelu „Libero” i tu trenowaliśmy. Przygotowaliśmy się do sezonu. Dwa lub trzy lata z rzędu. Spotykała się tu także moja stara ekipa z igrzysk w Montrealu. W pewnym momencie zaproszono tu również zawodników Związku Radzieckiego, z którymi graliśmy w finale olimpijskim. Rozegraliśmy nawet jakiś towarzyski mecz.
Co Pan porabiał przez ostatnie lata? Nie ma Pana zbyt wiele w polskiej siatkówce.
Po przygodzie klubowej, prowadzaniu AZS-u Częstochowa, Radomia i Politechniki Warszawskiej, od 1981 roku pracuję na Uniwersytecie Warszawskim. Byłem w zarządzie PZPS i reprezentowałem naszą siatkówkę na arenie międzynarodowej, a także jako delegat techniczny międzynarodowej federacji. Po skończeniu pracy w Studium Wychowania Fizycznego UW, dostałem propozycję prowadzenia na uniwersytecie takiego otwartego programu dla ludzi spoza uczelni. Prowadzę trzy grupy o siatkówce. Codziennie mam też pewnego rodzaju nadzór nad studentami zarządzania. Chodzi o godziny, które mogą wykorzystać na sali na ich wydziale.
W życiu akademickim nie brakuje Panu boiskowych emocji?
Przeszedłem to dosyć łatwo. Po powrocie z Włoch zaproszono mnie do pracy z Lechią Tomaszów Mazowiecki (Skorek urodził się w Tomaszowie - przyp. JG), gdzie się wychowałem. Spędziłem tam dwa sezonu w I lidze. Następnie dostałem propozycję właśnie ze Studium Wychowania Fizycznego. Przez 10 lat prowadziłem na Uniwersytecie Warszawskim zespół siatkarski, który grał w III lidze lub rozgrywkach akademickich. Później dostałem propozycję z Częstochowy. W 1993 roku wywalczyliśmy mistrzostwo Polski.
Polska siatkówka też się o Pana upomniała.
Prowadziłem przez dwa lata reprezentację, ale sam zrezygnowałem. Uznałem, że z uwagi na brak zaufania i różnego traktowania trenerów, nie mogą pracować w takich warunkach. Następnie na dwa lata trafiłem do Kuwejtu. Coś tam graliśmy, ale to nie są ludzie, którzy są przyzwyczajeni do pracy w sali treningowej.
Finansowo pewnie wyszedł Pan na tym dobrze.
Finansowo - tak. Natomiast podejście ludzi, którzy tam uprawiają sport, a jednak przestrzegają tamtejszych zasad… Gdy przychodziła odpowiednia godzina to przerywali mecz czy trening i szli na modlitwę. Nie ułatwiało to pracy i było sprzeczne z ideą sportu.
Patrzy Pan dziś na naszą reprezentację, która dwa razy zdobyła mistrzostwo świata i patrzy na reprezentację, w której Pan grał - czego Wy wtedy nie mieliście, a czego im dziś brakuje, żeby zdobyli upragnione, olimpijskie złoto?
PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ www.GazetaWroclawska.pl
(fot. Sylvia Dabrowa/Polska Press; WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!)