W tym roku podczas TAURON Gigantów Siatkówki w meczu gwiazd zmierzą się drużyny mistrzów świata Ireneusza Mazura oraz mistrzów świata Grzegorza Rysia. Spotkanie zostanie rozegrane w piątek 24 września z Jelczu-Laskowicach. Porozmawialiśmy z trenerem Mazurem, który z turniejem związany jest od pierwszej edycji.
25 lat mija w tym roku od mistrzostwa Europy, które zdobył Pan z
reprezentacją Polski juniorów. Gdyby miał Pan wymienić jedną
rzecz, jeden mecz, powiedzieć o jednym siatkarzu z tamtego turnieju
w Izraelu – co to by było?
Zapamiętałem to, że przegraliśmy pierwszy mecz z – nomen omen – Francją. To był szok, pstryczek w ucho. Co ciekawe przed turniejem siatkówki zostaliśmy zaproszeni na zgrupowanie właśnie do Francji, do Lourdes, na blisko dwa tygodnie. W tym czasie zagraliśmy tam z nimi sześć czy siedem meczów i żadnego nie przegraliśmy. A na mistrzostwach Europy – w pierwszym naszym meczu – pokonali nas właśnie Francuzi. Zresztą Lourdes to piękne miejsce. Często chodziliśmy po meczach wieczorami do sanktuarium. Wiele sobie tam ślubowaliśmy. Przed samym wyjazdem do Izraela graliśmy też mecze z pierwszą reprezentacją oraz z drużynami z PlusLigi. To były wyrównane pojedynki. W Izraelu okazało się po pierwszym spotkaniu, że będziemy mieli pod wiatr, bo nie możemy przegrać już żadnego meczu. Tak się stało, a w finale pokonaliśmy Włochów.
Rok później - mistrzostwa świata juniorów. Jechaliście tam jako kandydaci do medalu. Presja was nie paraliżowała?
Szlachectwo zobowiązuje. Wcześniej było tak, że jeśli Rosjanie czy Włosi zdobywali medal mistrzostw Europy, to potem grali w finale mistrzostw świata, gdzie spotykali się z Brazylią. Włochy z nią najczęściej przegrywały, a Rosja wygrywała. Naszą kadrę narodową seniorów prowadził Hubert Wagner. Duże grono moich mistrzów Europy – m.in. Murek, Papke, Zagumny, Prus, Świderski – grało u niego w drużynie. Potem wrócili do mnie na mistrzostwa świata, więc ten turniej nie był dla nich dużym przeskokiem. Przed mistrzostwami zaprosiłem na zgrupowanie do Zakopanego Brazylię. Spędzili tam dwa tygodnie. Oczywiście graliśmy ze sobą sparingi. Pierwsze mecze przegrywaliśmy. W najlepszym było chyba 1:3. Dziś muszę przyznać, że trochę zamęczyliśmy ich chodzeniem po górach. Gdy weszli na Nosal, to bali się zejść, bo mieli zawroty głowy (śmiech). A późnymi wieczorami zapraszaliśmy do siebie ich trenerów i rozmawialiśmy. To była prawdziwa akademia siatkówki. Kłóciliśmy się z nimi, tłumaczyliśmy różne rzeczy, wymienialiśmy się doświadczeniami, ale to my przede wszystkim staraliśmy się z tego korzystać. Zaczęliśmy też grać w tym Zakopanem małe gry – dwójki, trójki, single. Chciałem przyzwyczaić chłopaków, żeby nie mieli kompleksów. Pokazać, że z nimi da się wygrać. Potem znów wróciliśmy do szóstek i poziom się wyrównał: było 2:2, 2:1, 1:2… Na koniec zagraliśmy dwa mecze na poważnie – z sędziami, kibicami, w koszulkach reprezentacyjnych. No i wygraliśmy dwa razy 3:2. Potem w bardzo wyrównanych sparingach zmierzyliśmy się z naszą seniorską reprezentacją w Spale. Na mistrzostwach też wygraliśmy z Brazylią dwa razy – najpierw 3:2, a potem 3:1 już w finale.
Utrzymuje Pan kontakt ze swoimi były podopiecznymi?
Oczywiście. Ile razy się spotykamy, to zawsze pozytywnie to odbieram. Staram się to kultywować. Byłem dość twardym trenerem. Wiadomo, że łatwiej sympatię zyskują szkoleniowcy mili, sympatyczni, którzy może pozwalają na więcej. Miałem więc z niektórymi zawodnikami z tamtej drużyny ciche dni, czy ciche miesiące, ale po czasie wróciliśmy do rozmów i sympatycznych kontaktów. Dziś, gdy spotykamy się przy lampce wina, zawsze pojawiają się wspominki. Mamy tam przecież kilku gawędziarzy, jak chociażby Krzysiu Ignaczak czy Paweł Zagumny. Jest masę anegdot i najważniejsze, że mamy dystans do przeszłości. Oni zawsze żartują do tych młodych siatkarzy, że to oni tak naprawdę ‘TRENOWALI’ – po 8-9 godzin, a nie tak jak dziś… (śmiech).
TAURON Giganci Siatkówki to jedynka okazja, żebyście wszyscy spotkali się w jednym miejscu.
...i żeby wspólnie wyjść na boisko. Na ostatnim meczu Marcin Prus mówi do mnie: „Panie trenerze, nie dam rady, kolana mi nie chodzą”, a po dwóch „kółkach” stwierdził, że nie będzie jednak siadał na ławce, bo zrobi sobie więcej szkody. Piotrek Gruszka też był nie do zdarcia. Szczerbaniuk, Murek, Zagumny, Ignaczak...
Ile w tych meczach na TAURON Gigantach Siatkówki jest gry pokazowej, a ile prawdziwej rywalizacji?
Po dwóch kółkach zabawa się kończy, a zaczyna się wygrywanie. Czasu się jednak nie oszuka. Grać mamy z drużyną mistrzów świata Grzegorza Rysia – młodą, silną, sprawną fizycznie. Pewnie więc w chwili pojawią się na boisku żarty. Musze jednak przyznać, że kilku siatkarzy z mojej drużyny trzyma się znakomicie. Na przykład Grzegorz Szymański, czy Paweł Zagumny, który trzymał grę. Marcin Prus też zawsze był nie do zdarcia.
Jest Pan z „Gigantami Siatkówki” od początku. Dlaczego?
Pamiętam jak w Oleśnicy sadziłem swoje drzewko... Jestem z „Gigantami Siatkówki” dla świetnych ludzi, którzy tworzą ten turniej. Ta impreza cały czas się rozwija. Nabrała sznytu poważnych, międzynarodowych zawodów. Pierwszy raz przyjechałem na „Gigantów” jako twarz Polsatu. Dziś mogę powiedzieć, że jestem przyjacielem turnieju, a od dwóch edycji pojawiłem się w nowej roli – trenera. Zresztą ta idea rozgrywania Meczów Gwiazd jest świetna. Dwa lata temu w Kępnie w mojej drużynie znaleźli się Andrea Gardini, Giba, Dorota Świeniewicz, Roberto Piazza, Marcin Nowak, Kuba Markiewicz. Dzielnie walczyliśmy z drużyną pracowników TAURON, która wysoko zawiesiła nam poprzeczkę. Rok temu byłem trenerem „moich” mistrzów świata.
No właśnie – w tym roku, w Jelczu-Laskowicach drużyna mistrzów świata Ireneusza Mazura zmierzy się z drużyną mistrzów świata Grzegorza Rysia. Pół-żartem, pół-serio: co musicie zrobić, żeby zniwelować różnicę wieku?
Chyba musimy ich przed meczem przegonić ze cztery razy wzdłuż miasta - może wtedy się uda (śmiech). Będziemy próbowali wygrać siatkarską sztuką, a może... żartem! Będzie nam ciężko, wiek robi swoje. Nastawiamy się przede wszystkim na dobre widowisko.